piątek, 25 stycznia 2013

Rozdział IV.

ROZDZIAŁ IV.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Wydawało mi się ,że to jakiś mało śmieszny żart. Tak jak stałam miałam ochotę rzucić się na niego z pięściami.
-Nie odpowiesz mi?-spytał z szyderczym uśmiechem
-Zostaw mnie.-odparłam zirytowana
-Nie takiego przywitania się spodziewałem od narzeczonej.
-Byłej narzeczonej. -poprawiłam go-Mam ci przypomnieć kto mnie zdradził z moją najlepszą przyjaciółką?
-Daj spokój, słońce, to był głupi błąd. Daj mi go naprawić.
-Chyba sobie kpisz. Żałuję ,że wcześniej nie przejrzałam na oczy, bynajmniej nie straciłabym trzech lat swojego życia.-powiedziałam poddenerwowana
-Przestań, głupio wyszło po prostu.-odparł jak gdyby nic nie robiąc sobie z tego co się stało rok temu
-Głupio wyszło?!-prawie ,że krzyknęłam- Nawet sobie nie wyobrażasz ile mnie to wszystko kosztowało.
-Skarbie, proszę cię.
-Nie skarbuj mi tu.-warknęłam
- A tak w ogóle co ty tu właściwie robisz? Stałaś się nagle fanką siatkówki i wyczekujesz na swoich bohaterów?-zaśmiał się zmieniając zupełnie temat
-Nie twoja sprawa.
-No już nie bądź taka zła. Chodź porozmawiamy w naszej ulubionej kawiarnii, wszystko będzie jak dawniej.
-Nie rozumiesz? Nie mamy o czym rozmawiać. Nie chcę do tego wracać, ułożyłam sobie na nowo życie i nie ma w nim miejsca na takich palantów jak ty.-odparłam ,a ten tylko parsknął śmiechem
-Już znalazłaś sobie pocieszyciela?-zakpił- I tak wrócisz do mnie, prędzej czy później.
-Nie twój interes.-odparłam oschle- Nawet gdybyś był ostatnim facetem na ziemii nie popełniłabym znowu tego samego błędu.- po tych słowach na lotnisku zaczęła się wrzawa i nie trudno było się domyślić ,że siatkarze byli już na warszawskim lotnisku. Chciałam odejść ,ale złapał mnie za rękę, którą momentalnie zabrałam.
-Gdzie się wybierasz?
-Nie muszę ci się z niczego spowiadać.-odparłam
-Jak to nie?-spytał wielce urażony
-Po prostu, nie jestem twoją własnością.
-Może jednak dasz mi szansę?-spytał potulnie
-Żarty sobie robisz? Miałeś swoją szansę, ale ją zmarnowałeś, więc żegnam.-powiedziałam i po chwili dodałam- Po prostu raz na zawsze zniknij z mojego życia.
-Ale nie chcę znikać, chcę być obecny w twoim życiu i żebyś ty była obecna w moim.
-Po tym wszystkim co mi zrobiłeś?-spytałam ze łzami w oczach
-Popełniłem błąd, każdemu się może zdarzyć.-powiedział zupełnie obojętnie
-Owszem, każdemu może się zdarzyć, ale nie coś takiego. Nawet nie wyobrażasz sobie ile zdrowia mnie to wszystko kosztowało.
-Skoro nie chcesz dać mi szansy, to może tak po prostu przejdziemy się żeby powspominać stare dobre czasy?-zaproponował
-Nie ma co wspominać.-rzuciłam- Po prostu zapomnij o mnie co?
-Nie potrafię.-odparł
-Jakoś będziesz musiał. Muszę iść.-po tych słowach odeszłam od niego, tym razem mnie nie zatrzymywał. Podeszłam do czekającej na mnie Mai.
-Zgaduję ,że to był niedoszły?-spytała
-Niestety.-odparłam i zaczęłam wypatrywać Zbyszka. Nijak nie mogłam go dostrzec przez te tłumy, a chyba nie darowałabym sobie jakbym się z nim nie spotkała.
-Widzisz go gdzieś?-spytałam przyjaciółki
-Wszystkich tylko nie jego.-zaśmiała się.
-No to pięknie.-odparłam i z niedowierzaniem pokręciłam głową i wyruszyłam razem z Mają do przodu w poszukiwaniu atakującego. Po dobrych paru minutach wyszukiwania postanowiłam się po prostu poddać. Stwierdziłam ,że musiał mi gdzieś umknąć na samym początku.
-No i chyba mi uciekł.-powiedziałam będąc w zupełności pewna ,że Maja stoi za mną i odwróciłam się. Ku mojemu zaskoczeniu za mną wcale nie stała szczupła szatynka, a blisko dwumetrowy uśmiechnięty od ucha do ucha siatkarz.
-Zbyszek!-prawie ,że krzyknęłam i szeroko się uśmiechnęłam na widok siatkarza ,który przytulił mnie do siebie -Nawet nie wiesz jak mnie wystraszyłeś.
-Przepraszam, już nie będę.-wyszczerzył się- Co to za facet był?
-Taki jeden przez którego zmarnowałam dobre trzy lata swojego życia.
-A to ten dupek..-nie dokończył bo skarciłam go wzrokiem
-Zbyszek...
-No co, źle mówię?-spytał uśmiechając się ,a ja tylko się uśmiechnęłam.
Obydwoje zostaliśmy w Warszawie u swoich rodziców. Poszliśmy na lody, oczywiście zeszło nam dosyć długo ,że do domu wróciłam dopiero po dwudziestej drugiej. Nazajutrz siatkarz miał wrócić do Jastrzębia spakować rzeczy i za tydzień miał być w Rzeszowie. Ja po dwóch dniach w rodzinnym gniazdku wróciłam do 'siebie'. Nie mogłam wytrzymać tych ciągłych błagań, zwłaszcza mamy o to żebym wróciła studiować do Warszawy, żebym dała szansę temu samemu mężczyźnie ,który parę miesięcy temu choć wiedział ,że za chwilę się żeni nie zawahał się zdradzić swojej narzeczonej z jej najlepszą przyjaciółką. Nie mogłam zrozumieć dlaczego mnie do tego namawiała skoro widziała ile to wszystko mnie kosztowało. Starała się przejąć kontrolę nad moim życiem, jakby zapomniała ,że za chwilę będę mieć dwadzieścia trzy lata i nie potrzebuję opieki mamy na każdym kroku. Była zdecydowanie nadopiekuńcza względem mnie co doprowadzało do różnych spięć między nami. Bez kłótni nie obyło się i tym razem.
-Może jeszcze to wszystko przemyślisz i wrócisz do domu, do Marcina?-spytała z troską kiedy zbierałam się już do wyjazdu
-Mamo, ile razy do jasnej cholery mam ci powtarzać ,że do niego już nigdy nie wrócę?!-prawie ,że krzyknęłam- Skrzywdził mnie i to bardzo i ty karzesz mi do niego wrócić?
-Każdy zasługuję na szansę.-ciągnęła
-Wy się zmówiliście czy co?-spytałam z pretensją- Zrozum wreszcie ,że ja do niego nigdy nie wrócę. Wyszłam na prostą i jestem szczęśliwa w Rzeszowie.
-Ale co cię tam trzyma, a właściwie kto? Na prawdę lepiej się tam czujesz niż w Warszawie?-zasypywała mnie masą pytań
-Mamuś, na prawdę jestem tam szczęśliwa, miasto jest piękne, mam tam znajomych, przyjaciół, dobre miejsce stażowe.
-Przyznaj, po prostu kogoś tam poznałaś i dlatego nie chcesz dać szansy biednemu Marcinowi.-powiedziała wręcz z wyrzutem
-Biednemu?!-krzyknęłam- Dlaczego nagle z niego robisz ofiarę? Chyba to on mnie skrzywdził , a nie na odwrót.
-Odpowiedz mi na pytanie.-powiedziała z surową miną
-Nie, nie mam nikogo, jestem sama. Zadowolona?
-A słyszałam ,że ostatnio na kogoś czekałaś na Okęciu.-rzuciła
-Nie twoja sprawa na kogo tam czekałam.-wrzasnęłam i za chwilę wzięłam torbę i trzaskając drzwiami wyszłam z domu. Po moim policzku spływały łzy. Nawet własna matka nie potrafiła mnie zrozumieć, tylko ślepo wierzyła w każde słowa Marcina. Wsiadłam do samochodu i rozpłakałam się jak małe dziecko. Z płaczu wyrwał mnie dźwięk smsa.
                                                    Jesteś jeszcze w Warszawie? ;-)
                                             - Jeszcze jestem, błagam powiedz ,że ty też.                                                       
                                                 Właśnie jestem, coś się stało?
                                            - Potrzebuję porozmawiać, masz chwilę?
                                  Dla ciebie zawsze. Powiedz gdzie jesteś i jestem za pięć minut.
Wysłałam siatkarzowi namiary na park ,który znajdował się kilka kroków od mojego osiedla i siadłam na parkowej ławce w oczekiwaniu na niego. Przyciągnęłam nogi do siebie i siedziałam i jak małe dziecko siedziałam czując spływające łzy po policzku. Za chwilę dostrzegłam Bartmana ,który od razu usiadł koło mnie i mnie objął.
-Co się stało?-spytał zaniepokojony
-Moja własna matka karze wrócić mi do Warszawy na studia i do niedoszłego narzeczonego bo ona tak sobie wymarzyła i koniec.-powiedziałam szlochając
-Przecież nie może decydować za ciebie o twoim życiu.-powiedział ciepło i mnie do siebie przytulił-Nie płacz już.
-Przepraszam ,że tak się rozkleiłam.-powiedziałam wycierając łzy
-Po to jestem, żebyś się wypłakała w moje ramię gdy potrzebujesz.-uśmiechnął się odgarniając kosmyki włosów z mojej twarzy
-Dziękuję ,że jesteś.-uśmiechnęłam się
-I taką cie lubię, uśmiechniętą.-powiedział ,a je jeszcze szerzej się uśmiechnęłam-Także piękna, pamiętaj złość piękności szkodzi.
-Zawsze musisz być taki?-spytałam z uwagą mu się przyglądając
-Jaki?-spytał
-Takim niepoprawnym optymistą?
-Ktoś musi.-wyszczerzył się
-Jednak to prawda ,że działasz na kobiety.-uśmiechnęłam się
-Ja?-spytał z aktorskim zdziwieniem
-Tak ty, panie Bartman. Przed chwilą jeszcze moje życie nie miało sensu i wylewałam litry łez, a teraz jednak ma ono sens.-zaśmiałam się
-No widzisz. Do usług
-Chętnie skorzystam.-uśmiechnęłam się cały czas patrząc w jego zielone oczy i przez chwilę zamilkliśmy i patrzyliśmy na siebie. Nasze twarze zaczęły zbliżać się ku sobie i wydawać się mogło ,że za chwilę wpije on swoje usta w moje, gdy jednak nasze twarze dzieliły dosłownie milimetry ktoś nam przerwał.
-No proszę, a nie mówiłem?- a my zaraz odskoczyliśmy od siebie.

8 komentarzy:

  1. no i kto im znowu przerywa? no nie wytrzymam XDD

    genialna jestes, :))

    OdpowiedzUsuń
  2. I kto im przerwał ?! Taka błoga chwila, pocałunek coraz bliżej i dupa, no ! ;<

    Czekam na kolejny. ;-*

    OdpowiedzUsuń
  3. No wiesz co, w takiej chwili urywasz?!? nie przezyje w tym napieciu :< co blog to lkepszy no!

    OdpowiedzUsuń
  4. bardzo fajny rozdział:) już nie mogę się doczekać nastepnego:)

    OdpowiedzUsuń
  5. 45 yr old Statistician IV Rollin Rowbrey, hailing from Cowansville enjoys watching movies like "Charlie, the Lonesome Cougar" and Surfing. Took a trip to Quseir Amra and drives a Xterra. moj link

    OdpowiedzUsuń