poniedziałek, 24 czerwca 2013

Epilog.

Wszyscy dookoła płaczą łącznie z nim. Wszyscy przyodziani w nostalgiczne, czarne barwy. Wszyscy w równie nostalgicznych nastrojach. Ksiądz odmawia słowa modlitwy. W tle słychać głośne szlochy jej matki i ciche pochlipywanie Mai. Stara się nie uronić łzy, ale nijak nie potrafi. Nie dzisiaj. Właśnie dzisiaj żegnał największy skarb swojego życia. Dziś odprowadził po raz ostatni swoją miłość. Miłość, która leży teraz kilka metrów pod ziemią w dębowej trumnie. Stoi przed dębową trumną i jedynie jej zdjęcie uświadamia go ,że naprawdę to się stało. Doskonale pamiętał pierwsze spotkanie, pierwszy pocałunek, pierwsze "kocham", pierwsze łzy, pierwszy uśmiech, pierwsze rozstanie. Pamięta jakby to było niemal przed chwilą. Wiedział ,że już nigdy nie ujrzy jej cudownego uśmiechu. Już nigdy nie weźmie jej w ramiona. Już nigdy nie poczuje smaku jej ust na swoich. Już nigdy nie będzie jej przy nim. Odeszła. Choć dzielnie walczyła przegrała tą najważniejszą walkę swojego życia. Jej śmierć w dalszym ciągu wydaje mu się zupełnym absurdem. Tak bardzo pragnęła żyć jak nikt inny. Posiadała w sobie niewyobrażalną chęć życia. I mimo to przegrała. 
Brunet po jej odejściu nijak nie umie poradzić sobie z życiem. Każdy zakątek czy to mieszkania czy to Rzeszowa o niej mu przypomina. Wszystko mu przypomina właśnie ją. Jest w okropnym stanie psychicznym. Izoluje się od wszystkich. Zrezygnował z gry w kadrze. Nie jest i już nigdy nie będzie tym samym człowiekiem. Już nigdy nie pokocha nikogo tak bardzo jak kochał właśnie ją. Godzinami potrafił przeglądać ich wspólne zdjęcia. Godzinami też potrafił siedzieć i najzwyczajniej po ludzku płakać. 
Minął tydzień, miesiąc, pół roku. Dalej nie potrafił pogodzić się z jej odejściem. Wciąż nie wierzył, że to już koniec, ale jakim sposobem można pogodzić się ze śmiercią osoby ,która była dla ciebie całym światem. Przechadzał się po wspólnych czterech ścianach. Wszędzie czuje jej zapach, słyszy jej ciepły głos. Gdy obracał w palcach pierścionek zaręczynowy nie mógł uwierzyć ,że już nigdy go nie założy. Nie mógł uwierzyć ,że nie spełni jej marzenia o białej sukni i cudownym ślubie. Nawet po dwunastu ciężkich miesiącach od jej odejścia się z tym nie pogodził. Nie pogodził się i ten moment nie nadejdzie chyba nigdy. Wszyscy mu pomagają. Rodzina, przyjaciele. Jedyne co w życiu mu zostało to siatkówka. Niby ta sama, a jednak inna. Brakuje mu jej widoku na każdym meczu za bandami reklamowymi, jej widoku w jego za dużej koszulce czy reprezentacyjnej czy klubowej. Brakuje mu jej pocieszania po przegranej i gratulacji po wygranym meczu. Jednymi słowy brakuje mu jej wszędzie. Nie potrafi funkcjonować bez tej drobnej blondynki, a potem szatynki. Choć obiecał jej próbować żyć normalnie nie potrafi w żaden sposób. Gdy co wieczór kładzie się spać ma nadzieję ,ze gdy się obudzi rano będzie obok. I co dzień o poranku się rozczarowuje. Nie ma jej. I już nigdy jej nie będzie. Już nigdy też nie będzie dla niego takie same. Życie straciło dla niego sens wraz z jej ostatnim oddechem. Znów jest szare i nudne i już nigdy nie odzyska kolorów.
 Mijają dwa lata. Stoi na najwyższym stopniu podium. Zdobył upragnione złoto na Igrzyskach Olimpijskich. Spełniło się właśnie jedno z jego największych sportowych marzeń. Wielu na jego miejscu wrzeszczałoby z radości, ale on tego nie robi. Owszem, cieszy się jednak z dużym umiarem. Zewnętrznie cieszy się niewyobrażalnie, jednak wewnętrznie w dalszym ciągu czuje ogromne cierpienie. Pomimo upływu dwóch lat on dalej pamięta. Dalej pamięta jej cudowny uśmiech, jej głos, smak jej ust, jej zapach. Pamięta wszystko. Pamięta i nigdy o niej nie zapomni. Widzi ją codziennie choć wie ,że to chory wymysł jego cierpiącej wyobraźni. Kiedy idzie rzeszowskim rynkiem wydaje mu się ,że ją widzi. Krzyczy coś w jej stronę jednak owa postać ucieka. Zaczyna ją gonić, a gdy tylko łapie ją za dłoń....



Budzi się zlany potem. Gdy tylko stabilizuje oddech spogląda na zegarek wskazujący drugą trzynaście. Siada na brzegu łóżka i chowa twarz w dłoniach.  Za chwilę spogląda przez ramię i zupełnie się uspokaja. Widzi pogrążoną w głębokim śnie blondynkę. Gdy tylko się uspokaja kładzie się tuż obok niej po czym zasypia obejmując ją. I tak co dzień. Co noc prześladuje go ten koszmar. Co noc budzi się z przerażeniem ,że jej nie ma. I co noc spogląda obok i się uspokaja. Doskonale wie ,że ten koszmar pozostanie tylko w sferze koszmarów. Co dzień nie wie jak ma dziękować Bogu za to ,że jest obok. Nigdy nie zapomni tego dnia. Nigdy nie zapomni dnia ,który mógł się stać jego najgorszym w życiu, a stał się jednym z lepszych. Dalej ma przed oczami rozpaczliwą resuscytację lekarzy, ich zrezygnowanie i cud ,który niebagatelnie wtedy nastąpił. Przeżyła. Jej serca jak gdyby nigdy nic znów zaczęło bić. Z dnia na dzień było z nią lepiej. Nigdy nie zapomni dnia kiedy po raz pierwszy po długich miesiącach trzymał ją w swoich ramionach, kiedy znów czuł zapach jej perfum i cudowny smak malinowych ust. Nie zapomni też jednego z najpiękniejszych dni swojego życia. Dnia dwudziestego września dwa tysiące czternastego roku.
 -Ja Zbigniew biorę Ciebie Leno za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.-wypowiada te słowa wielce uradowany patrząc na kobietę swojego życia. Była jego żoną, a on jej mężem. Kochali się jeszcze mocniej niż przed chorobą. Wygrała, a właściwie obydwoje wygrali. Ich miłość pokonała tą okropną chorobę. Kiedy trzymał ją w swoich objęciach był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Znów miał siłę by żyć. Znów wróciła mu chęć do życia, do osiągania niemożliwego bo miał ją przy sobie. Miał ją u swojego boku i nic innego się dla niego nie liczyło. Nawet zapewnienia lekarzy ,że nie doczekają się prawdopodobnie własnego potomka. Choć pragnął zostać ojcem jeszcze bardziej pragnął być z nią szczęśliwy bez względu na wszystko. Kiedy myślał ,że w ich życiu limit szczęścia i cudów wyczerpał się, mylił się. Tym kolejnym dniem był ósmy stycznia roku dwa tysiące piętnaście. Gdy lekarze przypuszczali nawrót choroby stało się coś nieprawdopodobnego.
 -Zbyszek ja ci muszę coś powiedzieć.-rzuciła stając w korytarzu gdy tylko brunet wszedł do ich własnego domu na rzeszowskim osiedlu
 -Coś się stało?-pyta marszcząc brwi
 -To nic poważnego.-odpowiada nie kryjąc uśmiechu
 -Byłaś u lekarza?-pyta na co ona kiwa twierdząco głową- I co ci powiedział?
 -To nie jest żadna choroba.
 -Więc skąd te słabe wyniki?-kontynuował
 -Będziemy rodzicami.-mówi na co brunet wybucha niepohamowaną radością i zamyka ją w szczelnym uścisku całując w czubek głowy
 -Ale jak to możliwe? Przecież mówili, że to niemożliwe?-pyta nieprzerwanie kipiąc radością
 -Lekarz stwierdził ,że to cud.-odparła z uśmiechem- Kolejny.-powiedziała nieco ciszej wtulając się w ramiona swojego męża.
Brunet z dumą obserwował jak jego ukochana żona promienieje i kwitnie w ciąży. Z ogromną uciechą obserwował jej powiększający się z miesiąca na miesiąc brzuszek Z ogromną ekscytacją chodził z nią na wizyty kontrolne i obydwoje niecierpliwie oczekiwali na poznanie płci swojego maluszka.
 -Jak pan sądzi, syn czy córka?-pyta ginekolog spoglądając na przejętego siatkarza
 -Chciałbym syna, ale znając życie to córka.-zaśmiał się zaciskając dłoń żony
 -Mam nadzieję ,że pójdzie w ślady taty i też będzie siatkarzem. Gratuluję państwu, to będzie syn.
Cieszył się jak dziecko za każdym razem gdy pomyślał ,że za kilka miesięcy będzie mógł potrzymać swojego syna na rękach. Był niewyobrażalnie szczęśliwy. Uwielbiał dotykać jej stale rosnącego brzucha. Uwielbiał marzyć o tym jak będzie wyglądał, kim będzie w przyszłości. Nie mógł się doczekać połowy września na które miało przypaść rozwiązanie. Nie mógł doczekać się dnia kiedy weźmie ich wspólne maleństwo na ręce. Właściwie bardziej oczekiwał na dzień rozwiązania aniżeli kolejne mistrzostwa Europy mające się odbyć w Bułgarii i we Włoszech. Chyba jeszcze nigdy nie był tak szczęśliwy. Miał ją przy sobie i ani przez chwilę nie zwątpił ,że mogłoby tak nie być. Dotrzymała obietnicy i została jego żoną, a do tego mieli zostać rodzicami. Nie posiadał się z dumy mówiąc czy to o niej czy o wyczekiwanym maleństwu. Byli razem już tyle lat, a on z dnia na dzień kochał ją jeszcze bardziej. Wbrew przesądom po ślubie stali się sobie jeszcze bliżsi.
Każdego kolejnego dnia nie mógł się nacieszyć jej bliskością. Potrafił jej nie odstępować na krok.
 -Myślałeś już nad imieniem?-spytała gładząc się po już sporym brzuchu kiedy korzystali z ostatnich wspólnych dni przez wyjazdem bruneta na zgrupowanie do Spały.
 -W zasadzie to .. nie.-odparł
 -Chyba czas powoli wybrać.-dodała mierząc męża wzrokiem
 -Może.. Jakub?-pyta oczekując na odpowiedź
 -Kuba? Niech będzie.-uśmiecha się i z uwagą przygląda się wpatrzonym w siebie zielonym tęczówkom. Patrzy na niego pytającym wzrokiem, lecz nie otrzymuje odpowiedzi.- Coś się stało?-wreszcie pyta na co on przeczy głową- Więc o co chodzi?-kontynuuje na co ona siada obok i przytula ją bez większego powodu
 -Po prostu cieszę się ,że cię mam. Przepraszam, was.-mówi ciepło całując żonę w policzek. Dalej nie może uwierzyć w to jak wielkim jest szczęściarzem. Kiedy kilkanaście miesięcy temu jego życie wydawało się nie mieć sensu nie przypuszczałby ,że właśnie teraz będzie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Od tamtej pory naprawdę uwierzył. Chyba nigdy w życiu jeszcze tak bardzo nie dziękował Bogu za nic. Nie odebrał mu jej. W dalszym ciągu miał przy sobie swoje największe szczęście, a za miesiąc miało pojawić się kolejne. Był niebagatelnie szczęśliwym człowiekiem. Spełnionym zawodowo jako siatkarz, ale jako i człowiek. To ona dawał mu niewyobrażalną siłę. Kiedy spoglądał podczas meczu za bandy wiedział ,że tam będzie. Wiedział ,że go będzie wspierać i to dawało mu ogromną siłę.
 -Tylko bez żadnych wybryków mały, masz poczekać na ojca.-powiedział do jeszcze będącego w matczynym łonie syna kiedy stał w korytarzu z walizką. Przytulił ją na pożegnanie i już tradycyjnie zatopił się w jej ustach. -Jakby coś się działo masz dzwonić i nie ważne czy będzie środek nocy czy będziemy grać.
 -Obiecuję.-odparła- Ale ty bez medalu nie wracaj.-wyszczerzyła się
 -Dziękuję za wsparcie żono.-odparł ze śmiechem po czym jeszcze raz ją objął i po chwili opuścił ich wspólny dom.
Po wspaniałym zwycięstwie w lidze światowej w dalszym ciągu gromili rywali. W fazie grupowej rozgrywanej w Brnie nie dali najmniejszych szans odprawiając z kwitkiem rywali. Bez problemów pokonali w ćwierćfinale Czechów, po czym po wielkim boju w półfinale pokonać Bułgarów w stosunku trzy do dwóch. Po raz drugi z rzędu grali w finale, bronili tytułu wywalczonego przed dwoma laty. Tak jak i w roku dwa tysiące trzynastym ich rywalem w walce o złoto byli najwięksi wrogowie jakimi byli Rosjanie. Choć grali poza granicami kraju mogli liczyć na wsparcie fantastycznej grupy polskich kibiców. Choć wiedział ,że jej nie ma za bandami i tak dawała mu wielką siłę i motywację do walki. Dokładnie dwudziestego września o godzinie szesnastej rozpoczęła się wielka siatkarska bitwa. Zażarta walka toczyła się od pierwszych piłek. Set pierwszy zakończył się na przewagi wygraną Rosjan. W drugim zupełnie podłamani Polacy błędami ,które zaważyły o ich porażce w secie pierwszym ulegli gładko do zaledwie szesnastu. W trzecim również nie rozpoczęli najlepiej. Na zagrywce co raz niszczył ich Michajłow wspierany przez Muserskijego. Przy stanie siedemnaście dwanaście czas dla Polaków. Trener nie krzyczał, nie mobilizował. Poprosił ich jedynie by zagrali ten mecz dla siebie jakby miał by ich ostatnim. Nie musiał nic więcej mówić. Kiedy na zagrywkę po zepsutym serwisie Rosjan powędrował zawodnik z numerem dziewięć doskonale wiedział co miał robić. Posłał trzy piekielnie mocne serwisy, których Rosjanie nie byli w stanie przyjąć czy też utrudnił im na tyle grę iż jego koledzy byli w stanie wyprowadzić skuteczną kontrę. Rosjanie w zupełnym osłupieniu przestali grać. Stan meczu wyrównał się. Rozpędzeni Polacy gromili zupełnie rozbitych Rosjan. Polacy wygrywali już dwa do jednego i wydawać się mogło ,że nic ich nie zatrzyma. A jednak. Fenomenalne zagrywki rosyjskiego przyjmującego dały im się we znaki i ostatecznie losy mistrzostwa tak jak i przed kilkoma laty miały ważyć się w piątej partii. Od początku seta żadna z drużyn nie zamierza odpuszczać. Zacięta walka i punkt za punkt. Przy stanie trzynaście do trzynastu rosyjski lider robi coś nieprawdopodobnego. Posyła piłkę daleko w aut i biało-czerwoni mają piłkę meczową. Na zagrywkę wędruje brunet. Zamyka oczy i ma przed sobą uśmiechniętą blondynkę ,która wierzy w niego z całego serca. Za chwilę wyrzuca piłkę w górę i uderza za całych sił. Rosjanie cudem przebijają ją na drugą stronę. Perfekcyjne dogranie Ignaczaka, szybkie rozegranie Łukasza Żygadły na trzeci metr do pierwsze strefy. Brunet wybija piłkę po szczelnym bloku Rosjan w aut i wybucha wielka euforia. Polacy po raz drugi z rzędu mistrzami Europy! Żaden z nich nie posiada się z radości. Cieszą się jakby zdobyli ten krążek dopiero po raz pierwszy w życiu. Za chwilę nagrody indywidualne ,których część powędrowała w ręce Polaków w tym właśnie szatyna jako najbardziej wartościowego zawodnika imprezy. Za chwilę niewątpliwie piękna chwila dla każdego sportowca. Ze złotym krążkiem na szyi wsłuchuje się w dźwięk Mazurka Dąbrowskiego odśpiewanego niemal acapella przez zgromadzonych na hali kibiców. Po dekoracji zaczęła się wielka feta. W tym natłoku udaje mu się znaleźć matkę z siostrą ,które przyjechały go wspierać.
 -Chyba nie poświętujesz za długo braciszku.-dodaje na jego widok siostra
 -A to niby czemu?-pyta marszcząc brwi
 -Twoja żona jest w szpitalu.-dodaje matka
 -Jak to, już? Urodziła?-zasypuje je lawiną pytań
 -Nie.-kręci głową brunetka- Jeśli się pośpieszysz na samolot ,który mamy za pół godziny prawdopodobnie zdążysz na narodziny swojego pierworodnego.
Brunet migiem odnajduje trenera od którego uzyskuje zgodę na opuszczenie wielkiej fety. Mimo błagających o wywiad reporterów i fanów o autograf czy zdjęcie gna czym prędzej do szatni. W kilka minut wychodzi zebrany z szatni po czym niemal biegnie do hotelu. Wrzuca do walizki swoje rzeczy po czym z trudem ją domyka. Za kilka minut stoi niecierpliwie wraz z mamą i siostrą oczekując na odprawę. Każda kolejna minuta wydaje mu się dłużyć jak godzina. Kiedy wreszcie wsiadają do samolotu nie może doczekać się kiedy wreszcie wylądują. Po ponad dwóch godzinach wreszcie docierają do Polski. Migiem odszukuje samochód siostry na parkingu rzeszowskiego lotniska i po chwili pędzą w kierunku szpitala. Za chwilę zdyszany, w reprezentacyjnym ubraniu wpada na korytarz oddziału ginekologicznego. Dostrzega na nim siostrę Leny i Maję.
 -Pan Bartman?-pyta pielęgniarka wychodząc na korytarz na co on zrywa się na równe nogi.- Proszę.-wskazuje na drzwi sali z której przed chwilą wyszła. Kiedy wchodzi do środka widzi ogromnie zmęczoną ,ale uśmiechniętą blondynkę, a na jej rękach kruszynkę o kruczoczarnych włosach. Nigdy nie zapomni momenty gdy po raz pierwszy go zobaczył, po raz pierwszy wziął go na ręce bojąc się ,że zrobi mu krzywdę. Na zawsze zapamięta pierwszą nieprzespaną noc, pierwszą kąpiel, pierwsze miesiące życia, pierwszy krok, pierwszy ząbek, pierwsze słowo, pierwszy roczek. Z dnia na dzień rósł jak na drożdżach i stawał się mniejszą kopią swojego taty. Choć przez pierwsze miesiące życia dał się rodzicom ostro we znaki i tak kochali go całym sercem. Był ich oczkiem w głowie, a w zupełności taty. Brunet nie chciał być tylko dodatkiem w życiu swojego dziecka z racji ciągłych wyjazdów. Był ojcem na pełny etat. Kiedy tylko mógł zajmował się małym. Rozpieszczał go jak tylko mógł. Czuł się naprawdę spełnionym i szczęśliwym człowiekiem, ale chyba jeszcze bardziej gdy stał na najwyższym stopniu podium Igrzysk Olimpijskich w Rio ze złotym krążkiem na szyi i śpiewał wraz z pozostałą jedenastką siatkarzy hymn kraju. W sporcie osiągnął wyżyny i do tego był szczęśliwym mężem i ojcem. W życiu już niczego więcej nie potrzebował. Bez względu na to jak się ono potoczy wiedział ,że mając ukochaną dwójkę osób przy sobie nic nie będzie mu straszne. Po latach pełnych różnego rodzaju zdarzeń po przez kłótnie, rozstania czy chorobę nastały lata spokoju. Wreszcie nie zmieniał klubu co sezon. Na stałe osiadł się wraz z rodziną w Rzeszowie. Nim się obejrzeli mały Kuba poszedł do przedszkola i na świat przyszła jego młodsza siostra. Lata mijały ,a oni niezmiennie przy sobie trwali. Kochali się jak przed kilkoma laty. To uczucie zamiast umierać każdego dnia wzrastało. Byli ze sobą niewyobrażalnie szczęśliwi. To wszystko co wydarzyło się w ich życiu niebagatelnie umocniło tylko to uczucie jakim się wzajemnie darzyli. Z dumą obserwowali jak ich pociechy rosły i nawet nie zorientowali się się kiedy obydwoje poszli do szkoły. On spełniał się w dalszym ciągu jako siatkarz sięgając po kolejne tytuły, a on realizowała się jako lekarz. Choć mieli zupełnie inne charaktery idealnie się uzupełniali. Choć byli jak ogień i woda to co ich połączyło od pierwszego wejrzenia w Gdańsku gdy pewna filigranowa blondynka przez nieuwagę wpadła na wysokiego bruneta. Gdybym wtedy ktoś powiedział im ,że spotkali właśnie miłość swojego życia zapewne by go wyśmieli. Przeszli ze sobą ogromnie wiele, ale wiedzieli ,że było warto. Kiedy obydwoje byli na życiowym zakręcie natknęli się na siebie. Tak naprawdę nigdy nie wiemy kiedy spotkamy w swoim życiu tego kogoś kto stanie się dla nas całym światem. Możemy mieć te naście czy kilkadziesiąt lat. Miłość nie wybiera. Przez lata poznajmy tysiące osób, aż spotykamy kogoś kto odmienia nasze życie. Na zawsze. Kogoś kto staje się dla nas całym światem i nijak nie potrafimy bez niego egzystować. Kogoś kto sprawia ,że nasz każdy kolejny dzień staje się piękniejszy. Kogoś kto daje nam bezwarunkową miłość. Kogoś kto staję naszym powietrzem bez którego byśmy umarli. Kogoś zupełnie wyjątkowego. Kogoś kto może dać nam najpiękniejszą z możliwych obietnic jaką jest "I że cię nie opuszczę aż do śmierci". Kogoś kto gdy będzie naprawdę źle trwał przy nas do samego końca. Kogoś kto nigdy nie zwątpi i kogoś to kochał, kocha i zawsze kochać będzie. Każdy z nas kiedyś spotka kogoś takiego. Kogoś z kim będziemy tworzyć razem wspólną historię niczym Lena i Zbyszek, którzy mimo wielu przeszkód i przeciwności losu jaką była śmiertelna choroba przetrwali to wszystko razem. To jego ogromna miłość dała jej siłę do wali i pokonania niemożliwego. Wygrała miłość. I niech zawsze wygrywa.
___________________________________________________
KONIEC.
________________________

Więc moje drogie przyszedł czas na pożegnania. Historia Zbyszka i Leny dobiegła końca. Pierwotnie to co jest napisane kursywą nią nie było, ale nie potrafiłabym jej za nic uśmiercić. Może to śmiesznie zabrzmi, ale za bardzo się z nią zżyłam. Nie potrafiłabym jej uśmiercić.  
Kiedy 22 stycznia br. publikowałam prolog nie spodziewałam się ,że aż tyle tutaj wspólnie z Wami spędzę. Nie spodziewałam się dużej ilości komentarzy czy wyświetleń, a jednak tych z każdym kolejny epizodem przybywało. Dziękuję za to wspaniałe pół roku z tą historią. 
Wiem ,że pewnie nie raz przyprawiłam Was o zawał i pewnie tak też było tym razem gdy czytałyście pierwszą część rozdziału, ale też myślę o uśmiech na twarzy również.

Dziękuję za te 1345 komentarzy.
Dziękuję za 50 987 wyświetleń.
Dziękuję za każdą Waszą cenną minutę poświęconą na śledzenie historii.
Dziękuję za każde, najdrobniejsze napisane słowo.
Dziękuję wszystkim czytelnikom, tym będącym od początku i tym ,którzy dołączyli potem.
Dziękuję ,że wraz ze mną dotrwaliście do końca tej przygody.
Dziękuję za wszystko!

Jest mi ogromnie smutno ,że już czas na ostatni komentarz odautorski, na ostatni wpis na tym blogu. Wiąże się z nim ogromnie dużo wspomnień. Tu na Waszych oczach dojrzewałam pisarsko. Tutaj przelewałam swoje niekiedy szalone i dziwaczne pomysły. Może i parę rozdziałów zepsułam, ale mam nadzieję ,że jeszcze więcej było tych dobrych. Za wszelkie powtórzenia, literówki i innego rodzaju wpadki przepraszam jeśli takowe się zdarzyły. 
Żegnam się z Wami po raz ostatni pod tym adresem strony.
Od dziś to mój koniec tutaj. Żaden post, żadne słowo już tu nigdy nie zostanie opublikowane. Od dziś możecie znaleźć mnie tu, tu, kiedyś może i tu. A jeśli chcecie czasem dowiedzieć się co u mnie zapraszam tu.
Po raz ostatni, pozdrawiam i ściskam z całego serduszka.
A pisała dla was wingspiker  Karolina.
PS. Każdy kto choć raz czytał, proszę niech skomentuję, chcę wiedzieć ile osób czytało tą historię :)
Całuję.

Zostawiam Was z jedną z moich ulubionych ostatnimi czasy piosenek.