Widzę jak nabiera powietrza w usta. Zaczyna mnie ogarniać strach. Zaczynam się bać ,że nie ma za dobrych informacji. Widzę to po jej minie, widzę ,że nie wie jak mi to ma powiedzieć.
-Pani Leno, nie możemy dłużej czekać. Dawcy jak na razie nie mamy choć jest pani wpisana na pilną listę. Jeśli dalej będziemy zdawać się na łaskę losu to pani czas tutaj jest bardzo ograniczony. Więc musimy podjąć próbę leczenia, czy też przedłużenia życia poprzez chemioterapię, choć nie obiecuję ,że będzie ona skuteczna w pani wypadku. Potrzebujemy tylko pani zgody.
-Jeśli się nie zgodzę, ile mi zostało?-pytam
-Około miesiąca, może mniej. Jest pani bardzo słaba.-odpowiada
-W takim razie zgadzam się.-mówię po czym podaj mi ona jakieś dokumenty do podpisania. Za chwilę wspomniana trójka znika za drzwiami i pojawia się pielęgniarka z iście końską dawką leków. Po chwili znów zostaję sama. Mam dość tego wszystkiego, nie mam siły. Każdy ruch jest dla mnie ogromnym trudem. Czuję jak z każdym kolejnym dniem umiera cząstka mnie, a co najgorsze nie mogę choćbym bardzo się starała nic z tym zrobić. Każdy mój dzień wygląda tu właściwie tak samo i wraz z nastaniem każdego kolejnego boję się ,że będzie on moim ostatnim. Właściwie nie wiem czego boję się bardziej. Tego ,że lada dzień mogę stąd odejść czy tego ,że zostawię osoby ,które kocham. A tego nie chcę za nic w świecie. Mimo iż jestem zupełnie słaba i moje szanse z dnia na dzień maleją dalej z całych sił wierzę ,że będzie mi dane zestarzeć się u boku mężczyzny ,którego kocham nad życie. Za dużo razem przeszliśmy by teraz to cholerstwo miałoby nas rozdzielić. Ogromnie pragnęłam żyć. Gdy ludzie nie widzą sensu życia i popełniają samobójstwa będąc w zupełnym zdrowiu, tak ja z ogromną wolą życia właśnie je traciłam. Nie widziałam sprawiedliwości w tym wszystkim. Winiłam Boga za to ,że zesłał na mnie i moich najbliższych tą piekielną chorobę. Choć byłam osobą wierzącą i chciałam wierzyć ,że nie robi tego bez powodu najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam tego zrobić. Wiara zamiast dawać mi sił odbierał mi je. Powoli już zaczynałam się godzić z tym ,że tej walki nie jestem w stanie wygrać. Godziłam się z faktem ,że dawca się nie znajdzie. Oswajałam się z faktem ,że pewnego dnia gdy zasnę mogę się już nie obudzić. Oswoiłam się ze śmiercią. Każdy z nas ma gdzieś na górze zapisany kres ziemskiej wędrówki, prędzej czy później zasili niebiańskie szeregi. Nie wiedziałam kiedy będzie mój kres. Równie dobrze mógł on nadejść dziś, pojutrze, za miesiąc, za rok czy dwadzieścia. Ostatkami nadziei i rozsądku wierzyłam ,że stanie się cud. Wierzyłam w to. Naprawdę.
-Pani Leno, nie możemy dłużej czekać. Dawcy jak na razie nie mamy choć jest pani wpisana na pilną listę. Jeśli dalej będziemy zdawać się na łaskę losu to pani czas tutaj jest bardzo ograniczony. Więc musimy podjąć próbę leczenia, czy też przedłużenia życia poprzez chemioterapię, choć nie obiecuję ,że będzie ona skuteczna w pani wypadku. Potrzebujemy tylko pani zgody.
-Jeśli się nie zgodzę, ile mi zostało?-pytam
-Około miesiąca, może mniej. Jest pani bardzo słaba.-odpowiada
-W takim razie zgadzam się.-mówię po czym podaj mi ona jakieś dokumenty do podpisania. Za chwilę wspomniana trójka znika za drzwiami i pojawia się pielęgniarka z iście końską dawką leków. Po chwili znów zostaję sama. Mam dość tego wszystkiego, nie mam siły. Każdy ruch jest dla mnie ogromnym trudem. Czuję jak z każdym kolejnym dniem umiera cząstka mnie, a co najgorsze nie mogę choćbym bardzo się starała nic z tym zrobić. Każdy mój dzień wygląda tu właściwie tak samo i wraz z nastaniem każdego kolejnego boję się ,że będzie on moim ostatnim. Właściwie nie wiem czego boję się bardziej. Tego ,że lada dzień mogę stąd odejść czy tego ,że zostawię osoby ,które kocham. A tego nie chcę za nic w świecie. Mimo iż jestem zupełnie słaba i moje szanse z dnia na dzień maleją dalej z całych sił wierzę ,że będzie mi dane zestarzeć się u boku mężczyzny ,którego kocham nad życie. Za dużo razem przeszliśmy by teraz to cholerstwo miałoby nas rozdzielić. Ogromnie pragnęłam żyć. Gdy ludzie nie widzą sensu życia i popełniają samobójstwa będąc w zupełnym zdrowiu, tak ja z ogromną wolą życia właśnie je traciłam. Nie widziałam sprawiedliwości w tym wszystkim. Winiłam Boga za to ,że zesłał na mnie i moich najbliższych tą piekielną chorobę. Choć byłam osobą wierzącą i chciałam wierzyć ,że nie robi tego bez powodu najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam tego zrobić. Wiara zamiast dawać mi sił odbierał mi je. Powoli już zaczynałam się godzić z tym ,że tej walki nie jestem w stanie wygrać. Godziłam się z faktem ,że dawca się nie znajdzie. Oswajałam się z faktem ,że pewnego dnia gdy zasnę mogę się już nie obudzić. Oswoiłam się ze śmiercią. Każdy z nas ma gdzieś na górze zapisany kres ziemskiej wędrówki, prędzej czy później zasili niebiańskie szeregi. Nie wiedziałam kiedy będzie mój kres. Równie dobrze mógł on nadejść dziś, pojutrze, za miesiąc, za rok czy dwadzieścia. Ostatkami nadziei i rozsądku wierzyłam ,że stanie się cud. Wierzyłam w to. Naprawdę.
<włącz podkład>
Każdy kolejny dzień wydaje się być co raz bardziej przytłaczający. Każdy kolejny dzień bez niej jest przytłaczający. Każdego kolejnego dnia umiera ze strachu o nią. Nie może znieść tego ,że nie może zrobić nic innego jak tylko patrzeć jak ukochana osoba słabnie z dnia na dzień, jak opada z sił, jak odchodzi. Serce mu się kraja gdy co dzień patrzy jak największa miłość jego życia walczy o życie i powoli zaczyna przegrywać tą walkę. Choć stara się z całych sił być silny nie potrafi. Choć tego nie okazuje i jemu, największemu z twardzieli zdarza się płakać. Nie ma dnia by nie umierał ze strachu. Nie było dnia by nie szedł do znienawidzonego szpitala z ogromnym przerażeniem by nie usłyszeć ,że jej już nie ma. Za każdym razem kiedy widzi słabą blondynkę, której nawet oddychanie przychodzi z ogromnym trudem ma ochotę rozpłakać się jak dziecko. Co ranek budzi się z nadzieją ,że to wszystko to jeden wielki sen, jednak za chwilę uderza szara rzeczywistość. Choć stara się w miarę normalnie funkcjonować to nie potrafi. Na treningach jest cieniem samego siebie. O meczach nie wspominając. Nie potrafi się skupić na treningu czy meczu, cały czas myślami jest przy niej. Nie ma w zwyczaju jak kiedyś przychodzić ostatni na trening i ostatni z niego wychodzić. Przychodzi i wychodzi pierwszy po czym gna do niej. Choć nie może nawet z nią porozmawiać po prostu stoi za szybą i na nią patrzy. Nie cierpi swojej bezsilności w tej sprawie, a jeszcze bardziej bezsilności lekarzy, którzy cały czas zbywają go odpowiedziami ,że trzeba czekać.
-Ile jeszcze? Ona umiera.-dodaje wściekły gdy znów słyszy tą samą odpowiedź z ust lekarki
-Proszę się uspokoić, robimy wszystko by jej pomóc.-odpiera
-Nie widać tego. Ona z dnia na dzień co raz bardziej słabnie, naprawdę nie możecie zrobić nic?
-W tej chwili możemy jedynie próbować przedłużyć jej oczekiwania, bo mam nadzieję ,że dawca wreszcie się znajdzie.
-Próbować?-pyta
-Nie mamy pewności czy chemioterapia w jej wypadku coś zdziała. Jest strasznie słaba i nie chcę pana oszukiwać, ona może jej albo pomóc albo przyśpieszyć nieuniknione.-odpiera po czym za chwilę pozostawia bruneta w zupełnym osłupieniu podążając gdzieś korytarzem.
Zaklął siarczyście pod nosem i usiadł na krześle wbijając tępo wzrok przed siebie. Dopiero teraz zaczęła docierać do niego wizja spełnienia najczarniejszego scenariusza. Za nic nie wyobrażał sobie życia bez niej. Nie wyobrażał sobie ,że kiedykolwiek mogłoby jej zabraknąć w jego życiu. Kiedy wreszcie odnalazł kobietę swojego życia i kiedy wydawało się ,że nic nie może przeszkodzić ich szczęściu okazuje się ,że może ją stracić na zawsze. Wnosiła do jego życia tyle szczęścia, radości, ciepła i przede wszystkim miłości. Wypełniała każdą minutę, godzinę i dzień jego życia. Nadawała barw szarym dniom. Dniami potrafił być niemiłosiernie zły, zupełnie nieżyciowy po przegranym meczu, a ona jednym uśmiechem, jednym drobnym gestem sprawiała ,że złość gdzieś odchodziła. To ona sprawiła ,że jest właśnie teraz innym człowiekiem. Z kobieciarza i flirciarza stał się kimś zupełnie innym. Spoważniał, poważnie zaczynał myśleć o przyszłości i przede wszystkim znalazł kobietę z którą chciał spędzić resztę swojego życia, a teraz złośliwy los mógł mu ją odebrać. Jeszcze nigdy tak bardzo nikogo nie kochał i nie wyobrażał sobie by miał pokochać kogoś innego. Próbował nie dopuszczać do siebie myśli, że jej może zaraz nie być. Dalej z całych sił wierzył ,że wreszcie ten koszmar ustanie. Wierzył ,że będzie mógł wziąć ją w swoje ramiona, poczuć jej ciepło, jej zapach, smak jej ust czy po prostu zobaczyć jej cudowny uśmiech. Z całych sił wierzył ,że wyjdzie z tego, że będzie dane mu się z nią zestarzeć. Pokonali razem już wiele przeciwności, wierzył ,że i tą pokonają.
Momentami był cieniem samego siebie. Potrafił siedzieć godzinami w szpitalu, byle być tylko przy niej w tej najtrudniejszej walce jaką toczy. Wszyscy go wspierali. Wszyscy go pocieszali. Wszyscy byli razem z obydwojgiem z nich. Z ogromnym trudem dawał się namówić by wrócić do domu. Udawało się to tylko nielicznym. W domu nie potrafił sobie znaleźć miejsca. Wszędzie ją widział. A to jeszcze bardziej popychało go do powrotu do niej.
-Synu, tak nie można. Musisz odpocząć.-dodaje matka bruneta widząc jak krąży bezcelowo po mieszkaniu
-Nie chcę. Nie mogę.-odpowiada wpatrując się przez okno
-Wiem ,że boisz się o nią, ale musisz też starać się jakoś funkcjonować, obiecałeś jej to.
-Wiem mamo, ale ty potrafiłabyś siedzieć bezczynnie na miejscu ze świadomością ,że ktoś kogo kochasz najbardziej na świecie umiera?-w jego oczach pojawiły się łzy. Tak, w oczach wydawać się mogło największego twardziela w kadrze ,którego nic nie jest w stanie ruszyć. Oparł się o parapet i próbował nie dać upustu swoim emocjom. Za chwilę niczym mały chłopiec utkwił w objęciach matki, choć przewyższał ją o dobre kilkadziesiąt centymetrów.
-Ona z tego wyjdzie, zobaczysz.-mówiła cicho
-O niczym innym nie marzę.-odpowiada równie cicho.
Czuł niewyobrażalna wsparcie ze strony swojej rodziny. Zwłaszcza rodziców i siostry. Wiedzieli jak bardzo ważna jest dla niego Lena. Wiedzieli jaką osobą był, jak trudno było mu znaleźć tą właściwą. Wiedzieli jakie trudności obydwoje przeszli, a mimo to byli razem. Zarówno on jak i oni nie rozumieli dlaczego to musiało dotknąć akurat tą dwójkę. Kiedy wydawać się mogło ,że wyszli wreszcie na prostą, że będą wreszcie w spokoju żyć razem nagle na drodze ku ich szczęściu staje ten potwór ,który wyniszcza ją od środka. Choć wspierał ją w tej najważniejszej walce ,którą powoli zaczynała przegrywać. Oddałby wiele by tak się nie działo. Mógł jedynie bezradnie patrzeć jak odchodzi. I nie mógł zrobić nic w zupełności jak patrzeć jak z dnia na dzień ją traci.
Z początku chemioterapia przynosiła skutki, choroba nie rozprzestrzeniała się tak szybko, jednak z czasem wyniszczony walką organizm zaczął odrzucać chemię. Wtedy lekarze nie robili złudnych nadziei, nie dawali obietnic bez pokrycia. Jasno dawali do zrozumienia wszystko.
-Jeśli dawca nie znajdzie się w przeciągu tygodnia to przykro mi to mówić panie Bartman, ale szanse na przeżycie będą równe zeru.
Brunet nie był nigdy za bardzo wierzący, rzadko chodził do kościoła, ale po tych słowach lekarza co dzień modlił się do Boga by nie zabierał mu jej. Nigdy w życiu tak o nic nikogo nie prosił. Wiedział ,że jeśli on ją mu zabierze, to odbierze mu cząstkę siebie. Była całym jego światem. Sprawiła ,że miał ochotę co dzień się uśmiechać. Sprawiła ,że zaczął naprawdę żyć.
Ostatni dzień lutego długo zapadnie mu w pamięci. Gdy z samego ranka przyszedł w to samo miejsce ,które odwiedzał od blisko pół roku oniemiał. Nie było jej tam gdzie być powinna. Wpadł w panikę. Natychmiast znalazł doktorkę prowadzącą jej chorobę.
-Spokojnie. Znalazł się dawca. Jest przygotowywana do przeszczepu.-powiedziała po czym brunetowi w pewnym sensie ulżyło.
-Czy ja mógłbym.. chociaż ją zobaczyć?-pyt niepewnie na co lekarka przystaję. Szczelnie odziany w ochronne ubranie wchodzi do sali. Siada tuż obok. Wie ,że nie ma za wiele czasu. Ujmuje jej rękę, która jest zupełnie bezwładna. Delikatnie ją całuje i jeszcze bardziej delikatnie zaciska. Patrzy na nią przez dłuższą chwilę. Widzi zupełnie bladą twarz, podkrążone oczy i twarz bez wyrazu. Nawet nie jest na siłach by zareagować, by otworzyć oczy.
-Lena, co by się nie stało kocham cię. Kocham cię najbardziej na świecie i zawsze będę cię kochał. Jesteś największym szczęściem w moim życiu. Oddałbym wszystkie trofea, po prostu wszystko byś była zdrowa. Obiecałaś mi ,że zostaniesz moją żoną i trzymam cię za słowo. Wygrasz z tym cholernym rakiem, razem wygramy i razem się zestarzejemy i już nic nigdy nas nie rozdzieli. Nie pozwolę ci odejść, nie pozwolę...-urwał i pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. Za dosłownie moment usłyszał cichy głos pielęgniarki ,która nakazała mu opuszczenie sali. Otarł łzę i wyszedł. Czuł jakby się z nią żegnał, a nie chciał by było to pożegnanie.
Wyszedł na korytarz i osunął się po ścianie. Schował twarz w dłoniach. Nie docierały do niego głosy dochodzące z korytarza. Siedział tak jeszcze przez długą chwilę do czasu gdy zaczepiła go pielęgniarka. Wydawała mu się znajoma. Okazało się ,że to koleżanka Leny. Dała mu kopertę po czym odeszła. Zobaczył starannie wykaligrafowane swoje imię. Doskonale wiedział do kogo należy to pismo. Odpieczętował kopertę po czym wyjął z niej zapisaną kartkę tym samym pismem.
Napisałam ten list bo tak naprawdę nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek będzie nam dane porozmawiać. Jestem już zupełnie słaba. Każdy ruch, każdy oddech przychodzi mi z ogromnym trudem równym wejścia na Mount Everest. Czuję ,że z dnia na dzień uchodzi ze mnie życie. Czuję jak każdego dnia opadam z sił. Czuję ,że ta choroba wyżera mnie od środka. Zdaję sobie sprawę ,że każdy kolejny wschód słońca przybliża mnie do śmierci. Jestem już pogodzona ze swoim losem bez względu na to co się stanie. Tracę nadzieję na to ,że nadejdzie wreszcie dzień w którym ten koszmar się skończy. Choć mam nieodpartą chęć życia to wiem ,że ono zmierza ku końcowi. Nie oszukujmy się, musiałby się stać niebagatelny cud. Chociaż nie chcę stąd odchodzić, wiem ,że ten na górze wobec mnie ma już jakieś plany i być może widzi mnie tam na górze. Chcę żebyś wiedział ,że nikogo w życiu tak nie kochałam. Gdy wydawało mi się ,że w życiu nie spotka mnie już nic dobrego gdy moje poukładane życie kilka lat temu legło w gruzy nagle pojawiłeś się ty. Sprawiłeś ,że na mojej twarzy znów zaczął pojawiać się uśmiech, sprawiłeś ,że czułam się szczęśliwa. Nigdy nie przypuszczałabym ,że jeden człowiek może dać nam tak wiele szczęścia. Może nigdy nie byliśmy i nie będziemy parą idealną, mimo iż zdarzały nam się rozstania, liczne kłótnie to i tak nigdy nie przestaliśmy się kochać. Choć w tamtych chwilach chciałam Cię nienawidzić nie potrafiłam. Zbyt mocno Cię kochałam. Każda minuta, godzina, każdy dzień, tydzień, miesiąc bez Ciebie było męką. A każdy kolejne spędzone wraz z Tobą były ogromnym cudem i niewyobrażalnym szczęściem. Nie było dnia bym o Tobie nie myślała, nie było dnia bym nie kochała. Te wspólne kilka lat było najpiękniejszymi latami mojego życia, mimo wszystko i wszystkim. Z dnia na dzień stałeś się dla mnie najważniejszą osobą w moim życiu. W życiu nie darzyłam nikogo tak głębokim i tak szczerym uczuciem jakim darzę właśnie Ciebie. Choć wzbraniałam się przed tym uczuciem, uległam największemu kobieciarzowi polskiego sportu, który z czasem z casanovy stał się moim, kochanym, opiekuńczym Zbyszkiem. Przy Tobie stałam się zupełnie inną osobą. Uwierzyłam w niemożliwe kiedyś dla mnie. Kiedy po pierwszym naszym spotkaniu nie mogłam wyrzucić z głowy twojej osoby wiedziałam, że będziesz kolejnym przypadkowym znajomym. Dopiero nasza rozłąka uświadomiła mi jak bardzo Cię kocham. Uświadomiła mi ,że jesteś mężczyzną z którym chcę spędzić resztę swojego życia. Mężczyzną z którym chcę się zestarzeć, kimś z kim chcę założyć rodzinę, po prostu być szczęśliwą. Nawet nie wiesz jak bardzo pragnę by to marzenie się zrealizowało ,a nie pozostało tylko moim marzeniem. Nie chcę Cię zostawiać. Nie chcę, ale wiem ,że to nie zależy w żadnym wypadku ode mnie. Więc proszę Cię, obiecaj mi jedno. Jeśli odejdę staraj się żyć. Wiem ,że będzie Ci niezmiernie ciężko beze mnie. Wiem ,że to Cię prawdopodobnie złamię do końca. Ale błagam, staraj się żyć najlepiej jak będziesz potrafił. Nie opłakuj mnie. Jesteś cudownym mężczyzną, na pewno znajdziesz kogoś kogo pokochasz i będziesz z nią szczęśliwy. A jeśli nie, to ja podeślę Ci kogoś takiego. Zasługujesz na szczęście jak nikt inny. Ale nie zapominaj o mnie. Zawsze będę przy Tobie obecna bez względu na wszystko. Zawsze będę patrzeć na Ciebie tam z góry i czuwać. Zawsze. I na zawsze będę. Byłam, jestem i już zawsze będę. I nawet śmierć nas nie rozłączy. Bo kiedyś na pewno się spotkamy, jeśli nie tu na ziemi, będę na Ciebie czekać w niebie. Jeśli odejdę, to odejdę spełniona. Dałeś mi najcudowniejsze lata życia. Jedyne czego żałuję to tego ,że nigdy nie będzie mi dane założyć białej sukienki, że nigdy nie wypowiem ci cudownej formułki i obiecam ,że już Cię nie opuszczę. Przepraszam.
Kochałam, kocham i zawsze kochać będę,
Lena.
On twardziel nad twardzielami płakał jak dziecko. Nie przejmował się nawet ,że wokoło jest pełno ludzi. Po prostu dał upust swoim emocjom. Ostatni raz chyba tak płakał gdy jako małe dziecko rozbił sobie kolano. Siedział w tym samym miejscu jeszcze kilka godzin. Przez następne dni niemal nie opuszczał szpitala.
-Decydująca będzie ta doba. Jeśli wda się jakiekolwiek zakażenie...-zawiesiła głos lekarka- Musimy być dobrej myśli panie Zbyszku.-dodała po czym umknęła gdzieś w korytarzu.
Tego dnia byli z nim wszyscy. Rodzice, siostra, rodzice i siostra Leny, Piotrek z ciężarną Mają, którzy mieli lada dzień zostać rodzicami. Nikt nawet nie próbował go pocieszać, ani prawić ckliwych formułek. Wiedzieli ,że to byłoby najgorsze z możliwych rozwiązań. Stał z wzrokiem wlepionym przez szybę w jednym punkcie, na jednej osobie. Za tą szybą najważniejszą walkę swojego życia toczyła jego ukochana osoba. Wierzył ,że jej się uda. Przeszłą już tak wiele, że nie wierzył by się nie mogło nie udać.
Mniej więcej o drugiej w nocy coś wyrywa go ze snu. Zrywa się na równe nogi i spogląda przez szybę. Widzi momentalnie spadające wskaźniki, trzeszczące maszyny. Za chwilę zostaje potrącony przez biegnących lekarzy. Spogląda na wskaźnik z pulsem, który momentalnie zanika. Nie dociera do niego niemal nic. Stoi patrząc po prostu przed siebie. Reanimujący coś krzycząc jednak nie bardzo rozumie. Słyszy tylko szlochanie matki i siostry Leny i ciężko oddychającego Nowakowskiego. Dociera jednak do niego straszne słowo. "Tracimy ją. Tracimy."...
___________________________________________________________
Nie mogę powiedzieć kiedy epilog się pojawi gdyż jestem z osób ,które twierdzą iż taki z zaskoczenia jest najlepszy, więc spokojnie, jeszcze chwilkę.
Przyznam Wam się do czegoś. Może to śmieszne i nie wiem jeszcze jakie, ale włączając podkłady i czytając to powtórnie najnormalniej w świecie sama się rozkleiłam. Może dlatego ,że jestem okrutnie wrażliwą osobą?
W tym rozdziale, większość pisana inną perspektywą chyba z wiadomych przyczyn. Mam nadzieję ,że choć Wam się on podoba, bo przyznaję ja czuję pewien niedosyt wobec niego, aczkolwiek zawsze mogło być gorzej nie? :)
Pozdrawiam rozpływając się z upału, wingspiker.
PS. Następny w poniedziałek :)
PS. Następny w poniedziałek :)
Rycze, rycze jak głupia! To się nie może tak skończyć! Lena musi żyć, musi żyć dla Zbyszka. Przecież mu coś obiecała zakładając pierścionek zaręczynowy. :(((
OdpowiedzUsuńZobaczymy jak się skończy :)
UsuńPewnie nie tylko ja teraz ryczę;( Oby tylko nie umarła, nie wyobrażam sobie kolejnego rozdziału, jesteś tak nie przewidywalną osobą, że w następnym rozdziale może być wszystko;) Pozdrawiam;)
OdpowiedzUsuńNie zdradzę :)
UsuńO rany, rzadko płaczę nad opowiadaniami, ale łzy same zebrały mi się w oczach ;(. Mam nadzieję, że wszystko skończy się dobrze! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWszystko się okaże :)
Usuńona nie może umrzeć, nieeee błagam, aż się poryczałam :(
OdpowiedzUsuńco blog teraz to choroba i śmierć, ehhh
Nic nie mogę powiedzieć :c
UsuńKurde...
OdpowiedzUsuńWzruszyłaś mnie, naprawdę. Płakać, to nie płakałam, bo najzwyczajniej w świecie nie potrafię, chyba wylałam już w sowim życiu za dużo łez. Ale gdybym, mogła, to pewnie bym to robiła. Cholernie mi szkoda Zbycha, strata miłości swojego życia jest jak koniec świata, człowiek ma wrażenie, że nic już nie ma sensu, codzienność przemienia się w głupią i marną egzystencję, nic już nie cieszy tak, jak dawniej. A równie okropne, jeżeli nie gorsze, jest patrzenie na cierpienie takiej ukochanej osoby, kiedy nie może się nic zrobić, pozostaje tylko wierzyć i wspierać, co łatwe nie jest.
Ale może przeżyje. Miejmy nadzieję, musi. Obiecała coś, a słowa się dotrzymuje, prawda? Cóż, mogę tylko czekać do poniedziałku i czekać na Twoje pomysły :)
Pozdrawiam :*
+jeżeli masz ochotę, to zapraszam na pierwszy tutaj gorzka-prawda-rozczarowan.blogspot.com/
Aż sama się boję moich pomysłów :)
UsuńRyczę jak głupia,aż nie pomyślenie ile emocji może przynieść taki blog...Świetnie piszesz i za to Ci dziękuję . pozdrawiam Doma:)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńNo i się popłakałam, Lena musi to przeżyć!Kurde tylko twój blog wywiera na mnie duże emocje!Współczuje Zbyszkowi, bo sama doświadczyłam tego, że osoba którą najbardziej kochamy umiera na naszych oczach, mi się to przydarzyło w wieku 8 lat, to był niesamowity cios.Czekam na kolejny i zapraszam
OdpowiedzUsuńhttp://parkiet-siatka-mikasa-moje-marzenie.blogspot.com/
Zobaczymy co się wydarzy :)
UsuńCzytając ten rozdział z tymi podkłądami w tle po prostu się najnormalniej w świecie poryczałam. Tak strasznie to na mnie zadziałało. Zupełnie jakbym sama przeżywała coś takiego. Napsiałaś to tak dokładnie, że powinni cie nagrodzić. Mówię serio. Jesteś rewelacyjna. Mam nadzieję, że nie uśmiercisz Leny, bo tak polubiłam jej postać, że chyba bym się załamała.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny, mam nadzieję pozytywny rozdział.
[volleyball-and-love.blogspot.com]
Bez przesady z tą nagrodą :P Zobaczymy :)
UsuńNie no ja się poddaję i płaczę na całej linii.. Podkładów nie włączyłam, ale sam tekst wzbudził we mnie uczucia. Proszę, nie uśmiercaj Leny !
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny, a tymczasem zapraszam do siebie na with-you-my-love.blogspot.com
Nie zdradzę co tam uknułam :)
Usuńboże sama się rozkleiłam..
OdpowiedzUsuńdlaczego? ;cccc
zobaczymy co będzie...
http://siatkarskielovestory.blogspot.com/ zapraszam :)
Wszystko się okaże niebawem :)
UsuńRyczę jak głupia, strasznie szybko się wzruszam, ale inaczej nie potrafię. Piszesz naprawdę piękne opowiadanie. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy...Czekam co będzie dalej. Pozdrawiam Jula
OdpowiedzUsuńPłaczę i nie mogę przestać... Ona..Ona..Ona nie może umrzeć. To byłoby za straszne. Dlaczego?
OdpowiedzUsuńCzekam na następny i płaczę.
A.
Zobaczymy co się wydarzy :)
UsuńRyczę.. Ona nie może odejść.. Nawet nie wiem co napisać.. Nie napiszę nic mądrego oprócz tego że czekam z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie także ;)
Wszystko się okaże jak się potoczą ich losy :)
UsuńMatko przez płacz nic nie widzę. To piękne jak oni siebie nawzajem kochają :')
OdpowiedzUsuń